POLECAMY
Odwiedziłem moich przyjaciół z poznańskiej Togi. Ewa i Piotr lubią eksperymenty i wyzwania smakowe. Tu jadłem słynnego cuchnącego. jak djabli duriana, tu próbowałem pierwszy raz lica końskie, tatar z serc wołowych, bycze jądra i wiele innych rzeczy, których już nie pomnę. Wczoraj jednak zmierzyłem się z mocnym wyzwaniem, takim z gruntu hardcorowych. Na talerzu pojawił się casu marzu. Ten pochodzący z Sardynii specjał wyrabia się z sera owczego. Znany jest on przede wszystkim z tego, że znajdują się w nim... larwy much! Podczas jedzenia tego włoskiego delikatesu należy przygotować się na doznania wzrokowe, iście niepowtarzalne, ponieważ żywe larwy skaczą na wysokość 15 cm. Moje nie skakały, ponieważ były uśpione, gdyż ostatnie kawałki tego sera były przechowywane w lodówce i larwy trochę się zhibernowały. Ale kiedy zaczęły się ogrzewać ser zaczął żyć. Nie mam większych oporów co do próbowania różnych dziwolągów, ale świadomość w głowie zaczęła pracować. No, ale cóż degustowanie to ciężka praca, trzeba było zmierzyć się z wyzaniem. Pierwszy kęs i... górę wziął smak, larwy odeszły w zapomnienie. Ser jest fantastyczny i kto zna sery Marka Grądzkiego, te które leżakują dwa i rzy lata nie ma z nim problemu. Ser jest ostry i słony. Kieliszek wina uwalnia jego smaki, ale jednocześnie pięknie spłukuje wszelkie chropowatości. To było coś.
Pamiętam swój pobyt na Sardynii i chęć zjedzenia tego sera. Okazało się, że jest to nie możliwe, bo Unia go zakazuje, a Sardyńczycy w obawie przed konsekwencjami opowiadali nam bajki o tym, że już się go nie produkuje. Trochę się nawet wtedy ucieszyłem, bo nie...
Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 6 elektronicznych wydań,
- nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego i archiwalnych wydań czasopisma,
- ... i wiele więcej!